CZESŁAW WOŁOSZYN
nauczyciel szkoły od 1979 do 1996
Do czynnego uprawiania zawodu nauczycielskiego powróciłem po 6 latach pracy w Wydziale Oświaty w Jaworze. Stało się tak dlatego, że w 1979 r. przeprowadziliśmy się na Śląsk i we wrześniu 1979 roku podjąłem pracę w Zasadniczej Szkole Zawodowej nr 2 w Wodzisławiu Śl. Do dziś pamiętam serdeczne przyjęcie przez grono pedagogiczne, co mnie bardzo zaskoczyło, ponieważ byłem uprzedzany, że jako "gorolowi", nie będzie mi łatwo. Tymczasem rzeczywistość okazała się inna. O wiele więcej kłopotu przysparzało mi przystosowanie się do gwary śląskiej. Wzbudziłem wiele radości u uczniów, gdy próbowałem dane do dziennika wpisywać po ich ustnym uzyskaniu od uczniów. Gdy powtarzanie usłyszanych nazwisk wywoływało salwy śmiechu, musiałem uciec się do pisemnej formy uzyskania tych danych.
Zacząłem naukę matematyki w klasach po koleżance, która, według opinii uczniów, była mniej wymagająca. Gdy pojawiły się oceny niedostateczne, poszła fama, ze jestem "ostry". Zauważyłem też, że uczniowie zaczęli się mnie bać. Doszedłem więc do wniosku, że trzeba rozładowywać atmosferę w klasie. Stąd też moja inklinacja do żartów, którą nieraz trzeba było temperować, aczkolwiek nigdy nie przybierała niewłaściwej formy. Często moje powiedzenia były zapamiętywane i zapisywane przez uczniów. Do dziś, gdy spotykam się z byłymi uczniami, wspominają te żarty.
Od września 1981 roku do końca swej pracy byłem opiekunem Spółdzielni Uczniowskiej pn. "Usługowiec", która była bardzo ważnym elementem życia szkoły. Trzeba pamiętać, że były to czasy, gdy na półkach sklepowych stał przeważnie ocet lub... nic. Spółdzielnia od początku działała znakomicie, już w pierwszym roku jej istnienia zajęliśmy pierwsze miejsce w regionie. Nie oddaliśmy palmy pierwszeństwa do końca działalności. Dziś humorystycznie brzmią wspomnienia z tych czasów: chcąc kupić dżem w Skoczowie, trzeba było do każdego słoika dżemu wziąć słoik sałatki zamkowej. W nieco lepszych czasach do kilograma mąki ziemniaczanej trzeba było w PHS brać z kolei dżem ! Udało mi się dobierać aktywnych członków Spółdzielni, którzy niejednokrotnie sami "załatwiali" jakieś towary. Jego różnorodność budziła nieraz zdziwienie, bo pojawiały się tekstylia z Bielawy, kryształy ze Stronia Śl, ceramika z Jaworzyny Śl., garnki z Rybnika czy też sprzęt turystyczny z WPHW Katowice. Jedne towary jechały od jednego kontrahenta do drugiego, gdzie w zamian dostawało się inny towar. Półki sklepiku nigdy nie świeciły pustkami.
Dzięki dużym obrotom Spółdzielnia uzyskiwała znaczne dochody. Dofinansowywała z nich każdą wycieczkę, dokonywała zakupu pomocy naukowych, przyznawała zapomogi pieniężne dla uczniów będących w trudnych warunkach materialnych, robiła paczki dla wychowanków Domu Dziecka w Gorzyczkach. Największym jednak darem Spółdzielni było ufundowanie książeczki mieszkaniowej dla wychowanka Domu Dziecka w Gorzyczkach. Mieliśmy prawo do zadowolenia i ogromną satysfakcję z pracy.
W szkole przepracowałem do czerwca 1991 roku, otrzymując wiele odznaczeń: Złoty Krzyż Zasługi, Medal Komisji Edukacji Narodowej (wniosek o Krzyż Kawalerski przepadł gdzieś w czasach transformacji ustrojowej) oraz nagrody: Dyrektora, Kuratora i Ministra Oświaty.
Będąc już na emeryturze, przepracowałem jeszcze 5 lat "na godzinach", po czym zająłem się wnuczkami, gdy synowa poszła do pracy. Podjąłem też współpracę z liczącymi się pismami szaradziarskimi, układając dla nich różne zadania. "Rewia Rozrywki" w grudniu 2004 wpisała moje nazwisko do Leksykonu Polskich Szaradzistów.
Czesław Wołoszyn
> > > wróć